Najpierw szybki kurs do biblioteki celem oddania książki. Akurat załapałam się na tydzień anulowania kar, więc jestem parę złotych do przodu (nie ma to, jak trzymać książkę ponad rok czasu...). ;-)
Następnie pętla przez Piastów do Ursusa. W samym Ursusie prowadzi ona przez ok. 500m drogą polną, która była doszczętnie zalana wodą po wczorajszych opadach. Nawet dałam radę kawałek przejechać na slickach, ale w momencie, jak zobaczyłam siebie oczami wyobraźni leżącą w tym błocie, zeszłam z roweru i przebrnęłam kawałek prowadząc rower. Do domu wróciłam ubabrana od stóp do głów...
Dzisiaj dosyć nieprzyjemny wiatr, ale w miarę ciepło.
Jesienna wycieczka po okolicach mojej działki. Pogoda dopisała, trochę wolnego czasu w końcu się odnalazło, także grzechem by było tego nie wykorzystać. Przy okazji chciałam zaliczyć kilka skrzynek, jednakże po trzech nieodnalezieniach stwierdziłam, iż wolę pojeździć, niż tracić czas. Wyruszyłam szlakiem biegnącym po wale przeciwpowodziowym, by następnie na chwilę z niego zjechać celem odnalezienia cache'a (którego, jak już wspomniałam, namierzyć mi się nie udało):
Następnie udałam się na drugą stronę wału, gdzie również czekała mnie porażka...:
Pojechałam więc dalej, aby po drodze przystanąć jeszcze i spojrzeć na rozlewiska Narwii:
Kolejny przystanek - kapliczka na dębie:
I piękny widok jesiennego szlaku:
Następnie udałam się na oględziny ruin letniego pałacyku Poniatowskiego. Tutaj w wydobyciu skrzynki przeszkodziła mi pani namiętnie grzebiąca w swoim ogródku...
Później udałam się już w kierunku działki. W okolicach Janówka, wyjechałam chłopu na pole (ach, te GPS-y), w związku z czym nadłożyłam trochę drogi. Czekały mnie jeszcze dwa przystanki - jeden na szlaku, celem krótkiego odpoczynku (gdzie zainteresowała się mną lokalna wiewiórka):
drugi przy kapliczce góralskiej - tutaj odnalazłam jedyną skrzynkę podczas całej wyprawy:
Podsumowując - wycieczka krótka, ale za to w ciężkim terenie i ładnej scenerii. W końcu miałam okazję wypróbować nowy osprzęt (oponki Panaracer Fire XC wspaniale sprawują się w piaszczystym terenie) i pojeździć w SPD-kach (zarówno buty Scott jak i pedały bez zastrzeżeń). Natomiast jeżeli chodzi o skrzynki - cóż, czeka mnie jeszcze jedna wyprawa. :-)
Droga do KPN upłynęła raczej spokojnie, w dobrym tempie (24-26km/h). Chwilowy postój na zamkniętym przejeździe kolejowym i później w sklepie w Zielonkach celem zrobienia zapasów (dobre disco-polo leciało z pobliskiego pubu :-D).
W samym KPN jechało się na przemian przyjemnie i uciążliwie. Niebieski szlak jest niestety bardzo zapiaszczony (wychodzą minusy moich opon), a przydrożne "rowerowe objazdy" były miejscami zawalone drzewami po ostatniej wichurze:
Niemniej, jakoś udało mi się dojechać do pierwszego celu - wsi Buda, gdzie zatrzymałam się aby wydobyć skrzynkę i coś przegryźć:
Potem ruszyłam do kolejnych skrzynek - GPS prowadził mnie nie zawsze przejezdnymi drogami - ale w końcu się udało dotrzeć na miejsce. Niestety, tutaj pierwszej skrzynki nie odnalazłam, za to z następną nie było problemu (zakopana nieopodal znaku pomiarowego):
Jeszcze przykład ludzkiej głupoty - śmieci w lesie:
Dalej już bardzo przyjemną drogą dotarłam do Truskawia - przy miejscowym pomniku, niestety, ktoś zwinął skrzynkę:
Dalsze pedałowanie to już powrót w kierunku domu. Krótki postój w sklepie celem uzupełnienia płynów, a następnie na przejeździe kolejowym - znowu trafiłam na pociąg (pierwszy raz widziałam nowiuteńki pojazd Kolei Mazowieckich). Jakieś buraki z samochodu dostawczego się irytowały, że ich wyprzedziłam. ;-)
Wypad bardzo przyjemny, tym razem bez przykrych niespodzianek (no - może z wyjątkiem nieznalezionych keszy).
Ech, dwa flaki podczas jednej wycieczki mogą człowieka dobić. Udało mi się dojechać jedynie do Lipkowa, gdzie z odsieczą przybył transport samochodowy. A miała być taka piękna wycieczka... Buda, Zaborów Leśny, Truskaw... Trudno, do następnego razu.
Pierwsza zarejestrowana dłuższa wycieczka rowerowa (choć nie pierwsza z rowerem przygoda). Dosyć spontaniczna, bo docelowo miała być zaplanowana z uwzględnieniem większego obszaru Puszczy Kampinoskiej. Ale - co się odwlecze, to nie uciecze.
Pogoda nie była idealna - silny wiatr wyciskał łzy z oczu i momentami powodował "zimną gęsią skórkę". Chwilami zanosiło się nawet na porządną ulewę - na szczęście chmury się rozmyśliły i nie poczęstowały mnie deszczem.
W momencie wjechania do Puszczy poczułam się jak w innym świecie - zapach lasu wywołał marzenie o pozostaniu w owym miejscu dużo dłużej, niż mogłam sobie na to pozwolić. Punktem, który miał zostać osiągnięty, była skrzynka (cache - element zabawy zwanej Geocaching) na zabagnionych terenach. Niestety dotrzeć do niej się nie udało - brak konceptu na podejście od właściwej strony. Niemniej ciekawa wycieczka w ładnej scenerii wynagrodziła owe niepowodzenia.
Droga powrotna upłynęła w dużo lepszych warunkach atmosferycznych.
Straty: dziurawa dętka (nie polecam skrótu przez mini mostek w Piastowie - tona szkła świadczy o częstych libacjach alkoholowych w tym miejscu) - ostatnie pareset metrów wymagało dopompowywania i powolnej jazdy; złamany uchwyt od palmtopa - niestety zatrzaskowe uchwyty do rowerów się nie nadają, drobny upadek i bolec się wyłamuje (muszę zainwestować w ściskany uchwyt); mała wywrotka w Kampinosie.
Średnia prędkość bardzo zaniżona przez kluczenie po lesie.
Podziękowania dla: Siciora, który towarzyszył mi w wyżej opisanej wycieczce.
Nazywam się Nina, mieszkam w Warszawie. Obecnie ukończyłam filozofię na WFCh UKSW, specjalizacja teoria poznania i filozofia języka (licencjat), studiuję również informatykę na EWSIE. Rowerem lubię jeździć głównie po lasach, puszczach, terenach niezabudowanych, choć ostatnio zaczęły pociągać mnie również szosowe eskapady. Staram się łączyć rowerowe hobby z innym, którym jest geocaching. Mój obecny rower to Kross Level A6.